poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Spodniowa emancypacja

Coś się zmienia. Oprócz koloru włosów, który z każdym promieniem słońca robi się co raz jaśniejszy, a stan ich końcówek błaga o natychmiastową wizytę u fryzjera, zmienia się mój pogląd dotyczący spodni. 
Od czasu swoich narodzin aż do teraz (czas między 7 a 28 kwietnia), sukienki i spódnice traktowałam jako integralną część mnie. Teraz zdradzam je z rzeczą posiadającą dwie nogawki i czymś co podkreśla lub pogrubia moje pośladki.
Od młodzieńczych lat wpajano mi zasady/kanony dotyczące kobiecej mody. Kto nie wierzy, niech zajrzy do mojego albumu ze zdjęciami z dzieciństwa. Tam odnajdziemy dowody: ja - ubrana w sukieneczki, kapelusiki oczywiście z atrybutem w postaci torebki. Pod silną presją nie tylko mojej mamy, ale i taty (kilka dni temu od taty usłyszałam słowa "dlaczego teraz wszystkie baby mają blond włosy i noszą spodnie"), do tej pory opierałam się spodniom. Jednak w miarę upływu lat (starzenia się) gusta się zmieniają. 
Nie martwcie się jednak za mocno. Mój zachwyt nad spodniami jest opanowany. Nadal gdy otwieram szafę odnoszę wrażenie, że 90 % jej zawartości stanowią sukienki i spódnice.
Paradoks całej tej sytuacji objawia się tym, że spodnie ze zdjęć to prezent od mojej mamy. Tej samej kobiety, która do niedawna twierdziła, że w sukienkach wyglądam kobieco. Jak widać nie tylko mój punkt widzenia/gust się zmienił.
Podsumowując: noszenie spodni przez moją osobę, można uznać za dość przełomowy moment w moim życiu. Wiąże się on tez trochę z innym etapem, związanym z odnalezieniem spokoju, radości i możliwości samorealizacji. Z radosnej hippiski przeistaczam się w jeszcze bardziej radosną Kamilę Danielę pełną nadziei i wiosennej energii.

 


bluzka/t-shirt- vintage, spodnie/trousers- River Island, szpilki/heels - stylowebutki.pl, torebka/bag- szafa.pl, okulary/sunglasses- FOREVER 21.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Porządki świąteczne vs. matczyny pedantyzm.


 Matczyna troska o nadmierną czystość w domu jest gorsza niż nadopiekuńczość. Tak wynika z moich około 15 letnich obserwacji.
Odkąd pamiętam okres przedświąteczny nie należy do moich ulubionych. Wszystko przez gruntowne sprzątanie mieszkania czyt. mycie okien, drzwi, ram od obrazów oraz ścian (nawet tych w łazience i toalecie). Z wielką chęcią wykonywałabym te czynności gdyby nie a. przymus b. towarzystwo mamy pedantki, która sprawując kontrolę np. nad myciem okna przez moją osobę wykrzykuje zza moich pleców coś w tym stylu "nie tak trzymasz szmatę", a po kilku sekundach sama zabiera się za mycie tego samego okna. Jak widać, moja pomoc w takich wypadkach jest dość zbędna.
Do niedawna na czas wielkiego sprzątania najlepszym wyjściem z sytuacji była ucieczka. Niestety aktualnie nie mogę sobie pozwolić na ten jakże ekskluzywny krok. Co więc robię? Na 3 dni przed rozpoczęciem sprzątania zaczynam pić melisę, która sprawia, że cały mój organizm przez kolejne dni marzy tylko o jednej czynności jaką jest zapadnięcie w sen. Aby zniwelować skutki "zmęczenia", sięgam po kawę. Gdy już jeden specyfik mnie uspokoi, a drugi pobudzi do działania, zakładam słuchawki na uszy, tworzę barykadę między mamą a pomieszczeniem w którym się znajduję i zaczynam sprzątanie. Tym sposobem udaje mi się jakoś przeżyć te najgorsze dni w roku. 
Po skończeniu mojej przygody ze szmatką oraz specyfikami do usuwania, kurzu, plam i innych nieczystości, czekam na werdykt. Zazwyczaj kończy się on publiczną krytyką mojej osoby i metod sprzątania, które zastosowałam. Dzięki melisie i jej działaniu, uwagi mojej mamy całkowicie do mnie nie trafiają. Tym kończy się moja przedświąteczna walka z mamą - pedantką.
Drogi czytelniku jeśli uważasz, że latania ze szmatką nie lubię to się mylisz. Lubię, ale nie znoszę przymusów. Dlatego, gdy minie ten cały zgiełk związany ze zbliżającymi się świętami, wybiorę się na działkę, aby tam razem z całą zgrają rozwrzeszczanych bab przygotować dom (ok 100 m kw.) na sezon grillowo - ogniskowy. Zaopatrzymy się w plastikowe rękawiczki i worki oraz wino. Spędzimy miłe chwile na sprzątaniu i delektowaniu się kiełbaską z ogniska. Jak widać i sprzątanie da się połączyć z czymś pożytecznym.

kurtka/jacket- PRIMARK, koszulka/ t-shirt - Sinsay, spodnie/ boyfriend trousers- New Look, torebka/bag-sh, zamszowe buty/ suede shoes - SELECTED, kapelusz/hat - H&M


fot. Anna Dalidutko (klik) 

I trochę muzyki :


   

sobota, 5 kwietnia 2014

Dobre buty to podstawa.


Jak wiecie ostatnio udało mi się odbyć kilka podróży. O ile do Anglii wzięłam wygodne wiązane botki, o tyle do Wiednia postanowiłam zabrać baleriny z lakierowanej skóry (plus wyżej wymienione botki, jedną parę szpilek i zamszaki). Chodzenie w nich po austriackiej stolicy już pierwszego dnia zwiedzania stało się męką nad mękami. Moje stopy stały się krwawą areną walki. Przy zobaczeniu pierwszego lepszego H&M postanowiłam kupić sobie jakieś wygodne, chińskie o charakterystycznym zapachu cichobiegi, które pomogły by mi dojść do domu o własnych siłach.

Czas cofnąć się w czasie.
Pamiętam swoje przygotowania do studniówki, kiedy to wartość zakupionych butów przewyższyła cenę sukienki. Bowiem rozmarzona, jedynaczka zapragnęła mieć buty identyczne jak Christina Aguilera w jednym ze swoich teledysków (klik - 00:27). Szukałam, szukałam i znalazłam. Moje szpilki od Gino Rossi, noszę do dziś, przeważnie na jakieś ważne okazje. Możecie je zobaczyć tutaj (klik)
Buty ze zdjęć z tego posta są prezentem od mojej mamy, która widząc 13 cm szpilki na wystawie w Aldo, postanowiła mnie nimi obdarować (zdjęcie z bliska - klik). Powodem  zakupu okazało się wesele mojej koleżanki. Biedna mama, zapomniała  jednak o jednym bardzo ważnym fakcie, że jej córka przy wzroście 168 cm zakładając ten wysoki but, będzie miała 181 cm, a jej weselny towarzysz 175 cm. Nie trzeba było długo czekać na kolejne niespodzianki. Wysokość obcasa na tyle przeraziła mojego kolegę, że odmówił pójścia na ów uroczystość ;) 
Mimo zmiany na stanowisku weselnego partnera, który tym razem mierzył 190 cm, opisywanych przeze mnie szpilek nie włożyłam. Służą mi czasami podczas wyjść na kolacje, do teatru czy na wernisaż. Zakładanie ich jest w pełni uzależnione od transportu samochodowego. Polskie chodniki w połączeniu z moimi zdolnościami do padania na prostej drodze (nawet w balerinach), sprawiają że jeśli mam ochotę być wyższa o te 13 cm muszę pamiętać o taksówce, ewentualnie o kierowcy.

Żal z powodu nie kupienia butów.
Zdarzył mi się raz i to całkiem niedawno. Na stronie fashiondays.pl pokazały się przepiękne czółenka z lakierowanej skóry od Calvina Kleina. W związku z tym, że miałam okazje je przymierzyć i obejrzeć jednoznacznie stwierdzam, że te szpilki mogą śmiało nosić miano "butów idealnych". Podeszwa z domieszką kauczuku, która chroni od wszelkich upadków czyt. poślizgnięć i skóra tak wyprawiona, że zakładając je na nogę, kobieta czuje się jak w "skarpeto - kapciach" to początek ich zalet. Cena -269 zł to kolejny ich atut. Niestety to co ma tyle zalet, rozchodzi się szybko jak przysłowiowe świeże bułeczki. Gdy już zdecydowałam się na ich zakup okazało się, że ten model został wyprzedany. Tym sposobem zaoszczędziłam 300 zł.
Pewnie któregoś pięknego popołudnia, gdy poślizgnę się na skórce od banana, zapłaczę nad tym, że w mojej szafie nie ma tych pełniących funkcję ochronną butów.


baskinka/ peplum blouse- TOPSHOP, skórzana spódnica/leather skirt- sh,
 opaska na włosy/headband - ZARA, szpilki/heels- ALDO

make up - Agnieszka Olszewska
#header-inner {text-align: center;}